O książkach lepszych od używek, wymówkach początkujących autorów i manipulowaniu umysłem czytelnika rozmawiamy z pisarzem Krzysztofem Bieleckim, którego dwie publikacje mieliśmy przyjemność redagować.
Jego motto brzmi „Sekrety, tajemnice, intrygi”. Twórca niestandardowych działań w przestrzeni miejskiej – od ukrywania w mieście kapsuły czasu, przez tworzenie galerii w zakamarkach, po skomplikowane gry miejskie, które wywołały lawinę podobnych inicjatyw w całym kraju. W swoich książkach za każdym razem stara się zawrzeć coś, czego nie było nie tylko w jego poprzednich tekstach, lecz także – o ile to możliwe – w literaturze w ogóle, stąd bywa postrzegany jako autor rzeczy hermetycznych.
Marta Durczyńska, eKorekta24: Zdaniem recenzentów Pańskie teksty są „lepsze niż substancje psychoaktywne”. Zdradzi Pan recepturę takiej literatury? Jako redaktorka dwóch Pańskich książek dostrzegam inspiracje związane z psychologią i historią kultury, ale ciekawa jestem, jak to wygląda z perspektywy autora. A więc: co sprawia, że Krzysztof Bielecki pisze tak, a nie inaczej?
Krzysztof Bielecki: Chyba coś jest w zacytowanym porównaniu, skoro raz na jakiś czas pada ono – zupełnie niezależnie – z ust różnych recenzentów. Regularnie pojawiają się określenia typu „Te książki z powodzeniem zastąpią substancje psychoaktywne” czy „Idealne na stan przepicia, przepalenia i ogólnego kryzysu kojarzenia”.
Takie opinie ogromnie mnie cieszą. Świadczą bowiem o tym, że udało mi się wyrobić charakterystyczny, rozpoznawalny styl – co uważam za niezwykle cenne w czasach, w których niekiedy wydaje się, że piszących jest więcej niż czytelników. Z drugiej strony zdarzają się opinie typu „Bałabym się umówić z autorem na kawę”. I wtedy można zacząć się zastanawiać, czy przypadkiem nie padło się ofiarą własnego wizerunkowego sukcesu. (śmiech) To chyba dobry moment, aby zapewnić, że jestem całkiem w porządku. Wierzcie mi: nikt, kto umówił się ze mną na kawę, nie zaginął w tajemniczych okolicznościach. Jeszcze…
Czy istnieje jakaś recepta na historie takie jak te, które opowiadam? Wydaje mi się, że są bardzo różnorodne – a moim zdaniem, by generować rozmaite treści, należy doświadczać rozmaitych bodźców. Dlatego każdemu twórcy polecam korzystanie z tego, co oferuje świat. W kontekście tej rekomendacji na uprzywilejowanej pozycji są ci, którzy z natury mają szerokie zainteresowania.
A rozmaite gierki psychologiczne z czytelnikiem i odniesienia do psychologii? No cóż, to chyba wpływ wykształcenia: skończyłem studia psychologiczne na UW, trzy skrajnie odmienne specjalności.
MD: Dużo się ostatnio mówi i pisze o zwyczajach pisarzy. Rozkłada się ich warsztat na czynniki pierwsze: autor X pisze codziennie od 7.00 do 14.00, minimum 300 słów, Y polega na natchnieniu, Z czerpie energię twórczą z wyjazdów na Mazury… A jak Pan pracuje: metodycznie, jak na przykład Jerzy Pilch, czy zrywami? W domu, w kawiarni, w parku?
KB: To bardzo ważne: znaleźć własny rytm pracy. Podkreślam jednak, że każdy może mieć odmienny. Nie warto na ślepo przyjmować cudzego stylu, choć nie zaszkodzi poobserwować, jak działają inni – może uda się wtedy odnaleźć to, co sprawdzi się najlepiej w naszym przypadku? Jak sądzę, przez lata udało mi się wypracować względnie stabilny sposób pracy, ale pozostaję otwarty na zmiany. Czasami próbuję podziałać inaczej – i albo odkrywam coś, co znacznie ułatwia mi pracę, albo trafiam kulą w płot.
Gdy pracuję nad tekstem, staje się to moim absolutnym priorytetem. Spotkania towarzyskie i inne zobowiązania schodzą na dalszy plan. Oczywiście przyjemnie jest pójść na herbatę czy coś mocniejszego ze znajomymi, gdy dzień pracy dobiegnie końca, ale to się dzieje spontanicznie. Okres intensywnej pracy zdecydowanie nie jest najlepszym czasem na robienie jakichkolwiek planów. Bo może się zdarzyć tak, że najdzie nas wena i będziemy pracowali przez długie godziny.
Co ważne, w sytuacji przeciwnej – czyli w przypadku całkowitego bloku literackiego – nie warto przymuszać się do pisania, ponieważ rezultaty po prostu nie będą dobre. Wymuszone słowa to nie są dobre słowa. Jeśli zbyt długo siedzimy nad pustą wirtualną kartką i wpatrujemy się w migający kursor, to znak, że warto tymczasowo odłożyć to wszystko i rzucić się w wir doświadczania świata, bo to najlepsza droga do znalezienia inspiracji. Czasem warto też komuś ponarzekać na to, że utknęliśmy w martwym punkcie. Taka rozmowa niekoniecznie bezpośrednio poprowadzi do wyjścia z impasu. Na pewno jednak pozwoli pozbyć się wewnętrznej presji i obniży ciśnienie, które rośnie, gdy widzimy, że weszliśmy w ślepy zaułek. A gdy stres znika, rozwiązania przychodzą łatwiej.
Miejsce pracy? To też kwestia indywidualna. Niektórzy wolą pracować w domowym zaciszu. Mnie również się to zdarza, ale większość moich tekstów powstaje na mieście, w kawiarniach. Charakteryzuję się czymś, co psychologowie nazwaliby ogromnym zapotrzebowaniem na stymulację. Gdy siedzę w cichym, pustym pokoju, to zaczynają mi przeszkadzać nierówne zasłonki i znajduję milion innych rzeczy, które odrywają moją uwagę od tekstu. A w kawiarni, pośród rozmów i odgłosów, łatwiej mi skupić myśli. Wtedy się wyłączam, odcinam od otoczenia i po prostu piszę.
Kolejna ważna kwestia: gdy w głowie pojawia się jakiś pomysł, staram się go jak najszybciej zapisać. Robię to, bo z czasem pierwotny zapał mija i coraz trudniej przywołać w sobie ten stan motywującego podniecenia, które czujemy, gdy po raz pierwszy natrafimy na jakąś ideę. Oczywiście nie trzeba od razu napisać całości – wystarczy zacząć pracę nad danym tekstem.
Jak już mówiłem, w okresie pracy staram się na tyle, na ile to możliwe, nie narzucać sobie innych obowiązków. Oczywiście coś tam zawsze pozostanie, ale wbrew pozorom to dobrze. Jest takie angielskie powiedzenie: „Praca rozszerza się, aby wypełnić czas dostępny na jej wykonanie”. Gdyby nie było żadnych innych zobowiązań, czas przelatywałby przez palce i robota by się rozmywała.
Chciałbym więc skierować dwa słowa do osób, które odwlekają rozpoczęcie prac nad książką, „bo praca”, „bo rodzina”, „bo zobowiązania”: Do roboty! Książka sama się nie napisze! Czekasz na odpowiedni moment? Na lepsze okoliczności? Na wygodniejsze stanowisko pracy? Charles Bukowski napisał kiedyś, że „powietrze, światło, czas i miejsce nie mają z tym nic wspólnego” – jedynie stwarzają warunki do znajdowania kolejnych wymówek. Dlatego jeszcze raz: do roboty!
MD: Młodzi pisarze często borykają się z dylematem: powieść czy opowiadania? Pan ma na koncie zarówno długie, jak i krótkie formy, stąd pytanie – czy debiutant udźwignie ciężar wielowątkowej powieści, czy lepiej, by wprawiał się w mniejszych tekstach? Jak Pan sam zaczynał?
KB: Gdy przystępuję do pracy nad tekstem, przeważnie staram się myśleć o nim jako o krótkiej formie. Dopiero w trakcie czasem się okazuje, że jestem w stanie zrobić z tego coś większego. Perspektywa spędzenia mnóstwa godzin – kumulujących się w dni i miesiące – nad ogromnym tekstem może autora po prostu przerazić, przerosnąć. Z opowiadaniem łatwiej się zmierzyć, więc zawsze polecam zacząć od krótkiej formy. Zapewniam: moment, w którym sobie uświadamiamy, że opowiadanie niepostrzeżenie zaczyna się rozrastać do rozmiarów powieści, jest jedyny w swoim rodzaju. To znacznie przyjemniejsza droga do wielostronicowego celu.
MD: Ilekroć sięgam po zbiór opowiadań, tomik wierszy czy album z muzyką, zastanawiam się, na ile istotna jest kolejność utworów. Zastanawiałam się nad tym także podczas lektury Pańskiego zbioru I nagle wszystko się kończy. Jak Pan myśli, czy kolejność tekstów to ważne narzędzie w rękach pisarza lub wydawcy? Czy może położyć dobry zbiór albo przeciwnie – wspierać dramaturgię całości?
KB: Moim zdaniem warto na to zwracać uwagę, szczególnie jeśli zbiór składa się z tekstów o różnorodnym klimacie. Gdy mamy do czynienia z bardzo urozmaiconą mieszanką, opowiadania czy wiersze bez wątpienia na siebie oddziałują. Dotyczy to nie tylko kolejności opowiadań zbiorze, ale i przeplatania wątków w powieści.
Zawsze się zastanawiam, w jaki sposób ktoś będzie czytał moją książkę. Gdy piszę powieść, wyobrażam sobie, w którym momencie czytelnik zrobi sobie przerwę i jak to wpłynie na odbiór. Dlatego często stosuję krótkie rozdziały: mam wtedy poczucie kontroli nad tym aspektem kontaktu z opowieścią. To może się wydawać odrobinę szalone, ale właśnie tak jest, Drogi Czytelniku: staram się manipulować Twoim umysłem również na tym poziomie.
To, o czym teraz rozmawiamy, widać również w składzie książki. Końcówka jednego rozdziału i początek następnego (z tytułem na czele) nie sąsiadują ze sobą. Nie chcę, żeby nieopatrznie zauważony tytuł następnego rozdziału wpłynął na odbiór ostatnich słów poprzedniego. Czy to nie przesadna drobiazgowość? Być może, ale dbałość o detale to kolejna charakterystyczna cecha moich tekstów.
Tak więc w przypadku powieści (bądź w ramach opowiadania) starannie układam bloki tekstu, aby uzyskać pożądany efekt. Inaczej rzecz się ma z opowiadaniami. Weźmy wspomniany zbiór I nagle wszystko się kończy. Czy powinienem zacząć od cięższych tekstów, czy może – od lżejszych? Jakoś je wymieszać? Rozdzielić teksty z podobnym motywem, żeby nie były zbyt blisko siebie?
Gdy szukałem idealnego rozwiązania, uświadomiłem sobie, że przez cały czas miałem je przed oczami: teksty należy ułożyć w takiej kolejności, w jakiej powstawały! Dlaczego? Otóż: niezbadane, trudne do określenia czynniki sprawiły, że pisałem właśnie w takim porządku. A skoro wówczas ta kolejność mnie nie drażniła i wydawała się naturalna, to zachowanie jej w zbiorze również wydaje się sensowne.
Wprowadziłem tylko jedną modyfikację: przeniosłem na początek opowiadanie o psychopatycznej dziewczynie imieniem Chantelle, ponieważ wydało mi się jednym z najbardziej przystępnych, idealnym na oswojenie nowych czytelników z moimi opowieściami. To po prostu dobra wizytówka zbioru. Dodałem jeszcze nietypowy wstęp w formie opowiadania, wyjaśniający odbiorcy, czego może się spodziewać po całej książce [co nie zmienia faktu, że na niektóre koncepty autora i tak nie sposób się przygotować – dopisek MD].
Więcej o Krzysztofie Bieleckim, jego książkach i innych projektach przeczytacie na:
- www.defektpamieci.pl,
- www.urban-playground.org (lektura obowiązkowa dla miłośników gier miejskich!),
- www.blog.semp.pl.
W następnej części wywiadu porozmawiamy z autorem o tym, jak być pisarzem i zarazem wydawcą własnych książek w Polsce A.D. 2014 – czyli jak się odnaleźć w zaklętym kręgu pozyskiwania funduszy, marketingu i dystrybucji.
Dodaj komentarz